Seria meczów bez porażki na własnym stadionie idzie w zapomnienie. Dwa lata PSG było niepokonane w swojej twierdzy, to już historia, którą zakończyło bardzo skuteczne i wyrachowane Rennes. PSG coraz bardziej pogrąża się w maraźmie i beznadziejności.
Już przed spotkaniem pojawiło się wiele problemów w drużynie. Kontuzjowany był niemal cały blok obronny, Mukiele, Ramos, Marquinhos, nikt nie był dostępny. Dlatego nasza linia obrony była niesamowicie „zmodernizowana”, trzech środkowych obrońców stanowili Danilo, Bitshiabu i Juan Bernat. Bardzo zaskakujący wybór, szczególnie patrząc na warunki fizyczne Hiszpana. Jednak pomimo tych trudności PSG w składzie z Messim i Mbappe powinno postawić wyżej poprzeczkę.
Paryżanie od początku zdawali się nie mieć pomysłu na zneutralizowanie obrony gości z Rennes. Pomimo ataków, strzałów z dystansu, czy nawet indywidualnych rajdów nie byliśmy w stanie strzelić bramki. Bardzo dobrze w tym spotkaniu sprawował się Mandanda, który kilkukrotnie ratował swój zespół. Jednak my również jakoś wyjątkowo nie parliśmy do zdobycia bramki, liczyliśmy najwyżej, że goście nie będą w stanie pokonać naszej defensywy. Duży błąd, Rennes uderzyło w najmniej spodziewanym momencie, pod koniec pierwszej połowy. Na listę strzelców wpisał się Toko Ekambi i w zespole nastąpiła konsternacja.
Nie do końca wiadomo, co trener Galtier powiedział zawodnikom w przerwie, ale raczej nie podziałało. Goście nie zamierzali spoczywać na laurach i bardzo szybko podwyższyli prowadzenie. Co ciekawe, i najbardziej komiczne w tej sytuacji, bramkę dla drużyny Rennes strzelił nasz były gracz i wychowanek – Arnauld Kalimuendo. Goście potrzebowali jedynie trzech strzałów w meczu, aby strzelić dwie bramki, porażająca statystyka, ale wiele mówiąca o stanie naszej defensywy i całej drużyny w tym sezonie. Oczywiście PSG skarcone dwa razy nie było w stanie odpowiedzieć chociażby trafieniem.
To mroczny obraz tego co ostatnio dzieje się w klubie. Nasser nie mógł odmówić sobie zdjęcia z Kim Kardashian, Doha chce przedłużyć kontrakt znudzonego grą w Paryżu Messiego a zawodnicy z każdym kolejnym meczem pokazują jak mało ten klub dla nich znaczy. Coraz bardziej zagłębiamy się w jaskinię absurdu, zamiast odwrócić się i spróbować odkręcić to wszystko. Fundusze są, jednak na tronie w klubie potrzebny jest ktoś inny niż pewien tenisista kumplujący się z Emirem…